W dniu wczorajszym wróciłam do szpitala... ale spokojnie, jedynie po odebranie wypisu oraz ostateczne zdjęcie szwów :)
Zdejmowanie szwów, ze względu na długość cięcia (bliźniaki), odbyło się na dwa razy: 7 i 9 dnia po porodzie. W sumie to nawet dobrze, bo w pierwszy dzień wypis ze szpitala był jeszcze nie gotowy ("jest proszę Pani jeszcze w podpisie"), chociaż oczywiście miał być...
Moje szpitalne leżakowanie trwało łącznie, uwaga: 63 dni! Z czego 57 dni na patologii i 6 - na położnictwie.
I o ile pobyt na patologii faktycznie można było nazwać leżakowaniem, bo człowiek jednak pomimo ciągłych KTG i badań znajdował czas na wyspanie się, pogadanie ze współleżakującymi, poczytanie czegoś czy nadrobienie zaległości serialowych na TVN ("Druga szansa", "Agent: Gwiazdy", etc.), o tyle na porodówce czekał mnie istny sajgon.
Sześć godzin po cesarskim cięciu wylądowałam w sali z dwójką dzieciaczków i miałam się nimi już zająć. Nie było czasu na odpoczynek czy rekonwalescencję. Od razu kobito do roboty! Wiedziałam, że sobie po, bądź co bądź, zabiegu operacyjnym na początku nie poradzę, wiec na pierwsze dwie noce wzięłam położną do pomocy (kupa kasy nota bene :/), a w dzień był ze mną małżonek. W kolejne noce walczyłam już sama, rezultatem czego było niewyspanie, sińce pod oczami i ogólne wymęczenie, czyli stan ala zombie.
Mówiąc szczerze sama nie wierzę, że udało mi się to wszystko przeżyć. Bo jedno dziecko, to jeden problem, a dwójka... nakarmisz jedno, drugie robi się głodne, jedno przestaje krzyczeć, drugie dopiero zaczyna, pierwsze zrobi w pieluchę, drugie też już wymaga przewinięcia... Istna orka na ugorze.
Na szczęście jesteśmy już wszyscy w domu! Chociaż i teraz czasami dodatkowa para rąk męża dostępna 24h/dobę nie wystarcza, ale i tak jest o niebo lepiej niż w szpitalu. Chodzimy co prawda ciągle niewyspani, niedojedzeni, wymęczeni, ale cholernie szczęśliwi, że trójpaczek wrócił w końcu do domu. Co prawda rozpakowany 5 dni przed planowanym terminem, bo się małym czekać nie chciało, przebiły pęcherz płodowy i rozpoczęły akcję porodową...
Ano właśnie, przypomniało mi się! Coś tam kiedyś pisałam, że złoję brzdącom dupki jak mi coś wcześniej przed 37tc wywiną? Oczywiście odwołuję to :)
Nie mogę uwierzyć, że kobieta po cesarce od razu musiała zająć się swoimi dziećmi.
OdpowiedzUsuńNo niestety taka polska NFZ'towska rzeczywistość... a przynajmniej w moim szpitalu :/
Usuń